W związku ze śmiercią mojego taty – Karola Żołądka – i pod wpływem ciepłych i dobrych słów usłyszanych na jego temat od wielu osób, wspominających go jako bibliotekarza czy skrzypka, „swoka od Misia „– jak to wzruszająco powiedział Tomek Markowicz w czasie pogrzebu – pozwalam sobie napisać parę słów. Nie czynię tego, by podkreślać jakieś jego zasługi i osiągnięcia, a jedynie by wspomnieć o tym, co po sobie zostawił w pamięci i sercach ludzi, z którymi tu żył, pracował i dzielił się swoim talentem. Myślę, że teraz jest na to właściwy czas…
Frydmanianom, szczególnie tym starszym, nie trzeba go zbytnio przedstawiać, bo znali go jako sąsiada, przyjaciela, Karola z biblioteki, gawędziarza, muzykanta – skrzypka i po prostu swoka od Misia:) Skromny i pogodny na co dzień lubił ludzi, umiał się nimi cieszyć i chciał dzielić się wiedzą, szczególnie o Frydmanie, pasją do muzyki i grą na skrzypcach. Potrafił z dokładnością dat opowiadać wydarzenia i historie, a także snuć zasłyszane czy wyczytane opowieści, bajdy i legendy, często w sposób żartobliwy i z poczuciem humoru.
Urodził 25 sierpnia 1939 roku we Frydmanie i tu spędził całe swoje życie. Mimo trudów życia, jakich doświadczał – m.in. śmierci ojca, kiedy syn miał zaledwie piętnaście lat, ciężkiej pracy na roli – miał w sobie pogodę ducha, z którą odkrywał i realizował różne pasje i zainteresowania.
Jako nastolatek miał możliwość podjęcia nauki w szkole muzycznej, był nawet na przesłuchaniu, ale trudna sytuacja rodzinna nie pozwoliła mu się kształcić. Utalentowany muzycznie sam nauczył się grać na skrzypcach. Samouk z czasem stał się świetnym prymistą, który potrafił ze słuchu wygrać każdą melodię. Robił to zamiłowaniem i z wielką radością. Pomimo innych obowiązków, pracy zawodowej i pracy na roli – zawsze chętnie grywał, czy to w młodości jako członek kapeli w czasie wesel i zabaw, czy przez wiele lat, towarzysząc zespołowi regionalnemu Frydmanianie w licznych występach i przeglądach. Swoją pasją i talentem dzielił się także z młodszym pokoleniem, ucząc ich gry na skrzypcach. Bardzo się cieszył, że młodzi chcą się uczyć i z dumą słuchał o ich postępach, sukcesach. Był szczęśliwy, że grają i to jak pięknie! Sam również uczestniczył w przeglądach gawędziarzy i instrumentalistów, m.in. na „Spiskich Zwykach” czy „Sabałowych Bajaniach”, z których wielokrotnie wracał z dyplomem lub nagrodą.
Obok muzyki jego pasją były książki. Przez 32 lata prowadził bibliotekę publiczną we Frydmanie, którą przejął po swoim bracie Michale zmarłym w 1960 roku. Ukończył w tym celu kurs bibliotekarski w Krakowie. Lubił czytać i dużo czytał. Lubił także zapisywać w swoich zeszytach krótkie relacje, odnotowywał bieżące wydarzenia. Zapisał kilka zeszytów takiej „osobistej kroniki”, w której notował narodziny, zgony, pogodę lub coś ważnego z danego dnia. Miał w tym radość i mówił, ze przez te zapiski ćwiczy pamięć.
Przez 25 lat jako zelator Róż Różańcowych pieczołowicie w każdą pierwszą niedzielę miesiąca zasiadał do swojego „biura” i czekał na członków Róż z wymianą tajemnic. Czekał na spotkania, osoby, rozmowy…
Przez ostatnie kilka lat choroby, kiedy już nie mogąc uczestniczyć w nabożeństwach w kościele, co miesiąc wyczekiwał pierwszego piątku i odwiedzin księdza z Panem Jezusem. Przeżywał też każdą mszę oglądaną z naszego kościoła parafialnego transmitowaną przez internet.
Patrząc na jego życie, na co dzień i bardziej z bliska mam wrażenie, że niczego co Bóg mu dał, nie zmarnował. Na rożnych etapach swojego życia starał się brać z niego najlepszą cząstkę i wykorzystać ją jak najpiękniej.
„Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt z nas nie umiera dla siebie. Jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana, jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu i w śmierci należymy do Pana”.
Zmarł 2 lutego (w święto Matki Bożej Gromnicznej) 2022 roku w wieku 83 lat.
Józefa Żołądek