2017-03-21

Turystyka rowerowa

„A rower jest wielce OK

Rower to jest świat”

Lech Janerka „Rower” („Plagiaty”)

 

Tym razem przesiadamy się na rower. Obecnie turystyka rowerowa przeżywa dynamiczny rozwój. Niemały wpływ na to ma szeroka oferta przyzwoitych modeli pojazdów na każdą kieszeń. Rośnie też infrastruktura rowerowa dofinansowana z różnych środków celowych. Dla przykładu wspomnieć można z większych inwestycji szlak „wschodnią ścianą” kraju, czy też bliżej na naszym podwórku, „szlak wokół Tatr” (transgraniczny) i jego rozliczne warianty a także planowana (do realizacji) trasa z „biegiem Dunajca”.

Frydman i okolica (a jakże by nie) doskonale nadaje się do uprawiania masowej turystyki rowerowej. Na korzyść przemawia urozmaicona topografia; czyli do wyboru: płaskie szosy, spokojne ścieżki jak i mocno pod górkę, czy crossowo lasem.

Co prawda, jeśli idzie o mapy (plany) czy inne foldery, nastąpiła swoista klęska urodzaju. Praktycznie każdy: organa turystyki, gospodarze samorządów lokalnych, czy inni promotorzy, a także sami cykliści, dodają coś od siebie. Powoduje to swoisty chaos komunikacyjny, gdyż każda droga jest jakimś szlakiem, trasą, przejazdem, skrótem. Tu zostanie zaprezentowanych kilka ciekawszych, podstawowych wariantów lokalnych.

Trasa rowerowa, szlak rowerowy, w naszych realiach prowadzi drogami publicznymi, gruntowymi, czy powiedzmy ogólnie też rolniczymi. Rowerzysta na takiej trasie jest tylko jednym z uczestników ruchu drogowego…  czasem wręcz elementem niepożądanym z punktu widzenia kierujących samochodami. Na szczęście sytuacja ma się ku lepszemu (samochodziarze też w weekendy siadają na rowery). Natomiast na ścieżce rowerowej głównym beneficjentem jest cyklista. Tu z kolei rolę elementu „niepożądanego” spełniają piesi, rolkarze, deskarze, inni + zwierzęta. Gwoli ścisłości ścieżki rowerowe często są oznakowane niebieskim znakiem (okrągły informacyjny), który dzieli powyższe pół na pół z pieszymi. W okolicy Frydmana jak na razie nie ma ścieżki rowerowej z prawdziwego zdarzenia. Sprawy jednak zmierzają w dobrym kierunku, jest przygotowywany projekt do realizacji (ale o tym później). Jako przykład (z okolicy) fajnie poprowadzonej ścieżki rowerowej jest odcinek z Zaskala na Czarny Dunajec i dalej do granicy. Prowadzi on wyasfaltowaną trasą po nasypie dawnej kolejki wąskotorowej; co ważne, w zasadzie, nie koliduje z ruchem drogowym (biegnie równolegle do szosy). Wzdłuż trasy usytuowano miejsca (wiaty) na odpoczynek, plansze informacyjne i inne elementy infrastruktury celowej związanej z turystyką rowerową.

Po tym przydługim wywodzie wracam do postawionej tezy, że Frydman z jego okolicą doskonale znajduje się na polu turystyki rowerowej, podkreślam, że nadal na razie to tylko szlaki rowerowe. Na początek najstarszy wariant przecinający Frydman (oś Dębno – Frydman – Falsztyn). W tym wypadku dojeżdżamy do Frydmana od miejscowości Dębno drogą główną. Na pierwszym wlocie do miejscowości skręcamy w lewo nastawiając się na walory turystyczno-krajoznawcze. Miejscowość „przecinamy” po osi głównymi ulicami, będą to kolejno: Kamienne Pole, Kasztelańska, Jana III Sobieskiego. Po drodze mamy możliwość zapoznać się niejako „po sznurku”, z zabytkami, którymi szczyci się Frydman, jak i innymi pomniejszymi. Pierwsza (z lewej) wyłoni się kaplica p w. Nawiedzenia świętej Elżbiety. Praktycznie to mały kościółek (w czasie remontu parafialnego pełnił tę rolę) z barokowym wystrojem. Latem często otwarta, warto więc zajrzeć;  dla innych potrzeb naprzeciwko sklep spożywczy. Jadąc dalej po prawej kasztel, pełni funkcję prywatnego domu mieszkalnego więc tylko z zewnątrz. Z mosteczku wyłania nam się centralny plac – charakterystyczny (układ małomiasteczkowy) dla miejscowości spiskich, kierując się na dominującą  wieżę, widniejącą przed nami, docieramy do głównej atrakcji Frydmana – kościoła p w. świętego Stanisława biskupa i męczennika (szerzej o zabytkach dział historia). Poniżej kościoła (z prawej) przykład lokalnej architektury (sympatyczny domek lecz w kiepskiej kondycji). Docieramy do wylotu wsi, po lewej jeszcze kapliczka św. Jana Nepomucena. Trasa wyprowadza nas z powrotem na szosę omijającą miejscowość. Na rozdrożu jest jeszcze możliwość, jeśli nie czujemy się na siłach, w lewo za mostkiem dojechać nad zatoczkę, by pomoczyć nogi w zalewie, bowiem za Szubieniczną Górą wyłania się ostry podjazd. Frydman to 530 m npm , a Falsztyn (nasz cel) 600-650 m npm, czyli całkiem spora różnica wzniesień. Jeśli nie musimy sobie czy też komuś nic udowadniać, zawsze można najgorszy odcinek pod górę po prostu przepchać, oczywiście z zachowaniem ostrożności względem toczącego się obok nas ruchu drogowego (w sezonie prac polowych wielkogabarytowe maszyny rolnicze), mimo to warto się wdrapać na górę ze względu na szerokie panoramy. Obracając się w tył, widzimy z lewej podłużny masyw Pienin Spiskich z masywem Zoru, centralnie perspektywa na Kotlinę Orawsko-Podhalańską z Babią Górą na końcu, z prawej dominują Gorce wznoszące się nad taflą jeziora z charakterystycznym Lubaniem (najwyższa góra w bliskim sąsiedztwie), dla wprawnego oka kopuła szczytowa „zaznaczona” jest wieżą widokową. Z tego podjazdu doskonale można zobaczyć depresyjne położenie Frydmana. Wał ochronny jak na razie zdaje egzamin, nawet przy dużych stanach około powodziowych. Po złapaniu wysokości w miarę łagodnie dojeżdżamy do Falsztyna, i z tego miejsca możemy jechać dalej w serce spiskiej krainy. Dalsza trasa i jej warianty będą opisane później.

Jeśli wracamy po śladach, to „z górki na pazurki”, co ważne, przydają się sprawne hamulce. Jadąc wolniej, cały czas mamy przed nosem wspomniane urokliwe panoramy. Jeśli nie mamy ochoty wracać, to można zatoczyć pętlę, czyli przed Falsztynem skręcamy w prawo i trzymając się równoleżnikowo do linii grzbietu (ściana lasu z lewej, od południa), wykorzystując polne drogi zjechać w pięknych okolicznościach przyrody na samo dno doliny. Dojechawszy do punktu połączeń potoków, dalej drogą podążamy wraz z prądem wody w kierunku północnym na widoczną na horyzoncie ścianę Gorców. Jak wyłoni się przed nami mostek na szosie, to znak, że zamknęliśmy pętlę. Mając czas, teraz z kolei możemy pomoczyć nogi w jeziorze. Latem, gdy mamy jeszcze siłę, ewentualnie możemy przesiąść się na rowerek wodny (możliwość wypożyczenia na przystani).

K-u.

 

 

FRYDMAN – NOWA BIAŁA – FRYDMAN

Kolejna trasa podstawowa wychodząca bezpośrednio z miejscowości. Start z „krzyżówki” od ulicy Jana Pawła II. Popularna jest zwłaszcza wśród cyklistów stawiających bardziej na przejazd  wysiłkowo – wyczynowo – treningowy, czy coś w tym stylu (albo jeszcze inaczej – jeżdżących na „cienkich oponach”). Droga ta to dla nich fragment ( ewentualnie w kierunku przeciwnym) większej pętli – na krzyżówce robią zwrot. Lubią ją też miejscowi rowerzyści a także biegacze i rolkarze.

Trasa prowadzi ze skrzyżowania wypuszczającego niejako ruch z miejscowości: w prawo kierunek Dębno i dalej, i w lewo Falsztyn → Niedzica. Nas interesuje szlak przed nami, czyli na Krempachy. Jest to dobrze utrzymana lokalna asfaltówka o raczej średnim natężeniu ruchu. Teren niezabudowany, pośród pól uprawnych z szerokimi panoramami. Ponieważ kij ma dwa końce … in minus trafiają się (czasem) pojazdy, w których ktoś próbuje sprawdzić dokąd sięga skala licznika. Druga rzecz, która może zaskakiwać, to pozorna „płaskość” (czyli tak na oko nie wysiłkowo). Różnica poziomów: Frydman (średnio 535m n.p.m) – Krempachy (ok. 600m n.p.m) ma się dosyć podobnie jak Frydman – Falsztyn (średnio 610m n.p.m). Cały trik polega na tym, że skala podjazdu „falsztyńskiego” narasta w przedziale paruset metrów (optycznie widzimy, jaka czeka nas golgota) natomiast „krempaski” rozłożony jest na około 3,5 km. Niby nic, czasem jednak dodatkowa atrakcja w postaci wiatru wiejącego od zachodu (w naszym przypadku w twarz) czyni przejażdżkę dosyć wysiłkową.

Jeśli ktoś nadal ma ochotę, pomimo prób odstraszenia, to zapraszam.

Start (meta) – skrzyżowanie (0 km). Jedziemy pośród bezmiaru zieleni pól ograniczeni po bokach (w dalszej perspektywie) pasmami Pienin Spiskich (lewo) i Gorców (prawo). Na pierwszym kilometrze z lewej kapliczka św. Trójcy. Niewielka ale ciekawa, zwłaszcza fundator. Wymieniony z nazwiska (wmurowana tablica – za 2 lata 200-lecie), prywatny, wręcz z ludu. Większość podobnych obiektów w okolicy powstała staraniem kościoła, ewentualnie szlachty. Wybudowanie tej kapliczki (murowana z lokalnego piaskowca)  na owe czasy było sporym wydatkiem. Możemy więc przypuszczać, jak wielka była „wdzięczność” pana Pogorzelca. Obecna płaskorzeźba lokalnego twórcy średniej wartości. Pierwotna zapewne „zdobi” jakąś prywatną kolekcję (została skradziona). Otaczające łąki umiliły sobie na żerowanie bociany. Pięknie jest zwłaszcza końcem wakacji, gdy grupują się dziesiątki ptaków na swoistych obozach kondycyjnych przed odlotem do Afryki. Ostatnio zalatują tu też czaple, w powietrzu krążą majestatycznie ptaki drapieżne, no i co ciekawe, wszechobecny jest też krzyk w rodzaju mewy (efekt Zalewu Czorsztyńskiego).

Po przekroczeniu mostku ściana lasu (z lewej) przybliża się do szosy, rankiem można spotkać sarnę/-y czy polującego lisa. Po pokonaniu serii szalonych zakrętów docieramy do tablicy „Krempachy” (3,5 km) z „obowiązkową” w okolicy krową w żółtym trójkącie. Wracamy delektując się przyjemnym zjazdem, mając cały czas interesującą panoramę przed oczami. Dlatego warto na chwilę zatrzymać się kilkanaście metrów za mostkiem. Z lewej cały czas towarzyszy potężny wał Gorców z dominującym Lubaniem (1211 m n.p.m) – charakterystyczna wieżyczka widokowa, opadającym poprzez Marszałka w kierunku Krościenka. Poniżej duża miejscowość Maniowy, a w przedłużeniu Kluszkowce (biała wieża kościoła). nad nimi stożkowej budowy góra Wdżar (kształt sugeruje pochodzenie wulkaniczne) ośrodek sportów zimowych, coraz bardziej aktywny też latem. Kolejno – przełęcz Snozka z organami Hasiora (biegnie przez nią główna szosa w kierunku Nowego Sącza), za nią blade pasmo na tle nieba, to już za Dunajcem Beskid Sądecki. W rogu z prawej przycupnęły te „słynne” Pieniny z Trzema Koronami. Cały czas z naszej prawej strony mamy pasmo Zoru w Pieninach Spiskich,  ponad Frydmanem szkli się tafla zalewu, co tylko potwierdza, że jesteśmy sporo  wyżej miejscowości. Jadąc dale,j można jeszcze na wprost wypatrzyć ruiny zamku w Czorsztynie. Nasyciwszy wzrok mkniemy z szumem wiatru we włosach z powrotem do mety. Przyjemna około 7 km -owa przejażdżka.

Na tym można by poprzestać. Ta trasa jednak nadaje się doskonale, aby posłużyć nam za praktyczny przykład do modelowego zaprezentowania, jak można w sposób kreatywny rozbudować trasę w zależności od szeregu czynników: czyli czasu, potencjału sił, czy innych parametrów i możliwości, którymi w danym momencie dysponujemy. Prościej mówiąc, można ją rozbudować o kolejne moduły (metodą dokładania kostek domina). W tym wypadku założenie podstawowe to to, że Frydman jest naszą bazą wypadową. Ideałem jest więc, by start równał się mecie, zawsze jest ciekawiej jechać do przodu niż wracać po tych samych śladach. Stosujemy więc konsekwentnie system „prawoskrętów”. Dla porządku warianty tras (równie ciekawe) opierające się o „lewoskrety” będą omówione w niedalekiej przyszłości. I jeszcze jedna uwaga (bo za dużo już teoretycznie przynudzam) wszelkie zabytki, czy inne obiekty godne uwagi, są stosunkowo dobrze opracowane (opisane) w postaci plansz czy innych tablic informacyjnych w całej bliższej i dalszej okolicy (częściowo też w obcej mowie). Ułatwia to szybkie, skrótowe zapoznanie, czy też zwrócenie uwagi na ciekawostki kulturowo – przyrodnicze.

No to w końcu jeśli podjęliśmy decyzję jechać dalej, wkraczamy do Krempach. Pierwszy „prawoskręt” (zakładając, że zamykamy pętlę) to wlot – mostek  w ulicę Długą (4,3 km). Z przeciwnej strony sklep spożywczy, można uzupełnić elektrolity… Jadąc następnie wzdłuż gimnazjum na kolejnym mostku (4,7 km) skręcamy w prawo i to umożliwia nam powrót do Frydmana drogą alternatywną do pokonanej wcześniej szosy. Nawierzchnia średnia, jak to droga polna (żwirowo – trawiasta, a i kałuże). Jedziemy do rozjazdu (5 km), dwie możliwości: jeśli w prawo to luźna trasa (ewentualnie maszyny rolnicze) wzdłuż systemu stawów powyrobiskowych – efekt działalności kopalni kruszywa, a dawniej zagłębie ziemniaczano – zbożowe. Jest tych oczek około dziesięciu, cały czas powstają kolejne. Podejrzewam, że dopóki nie wydłubią ostatniego granitowego otoczaka. Zanosi się na to, że w połowie XXI wieku Frydman i jego najbliższa domena będzie tworzył swoisty półwysep: od wschodu zalew, z północy rzeka Białka a od zachodu system stawów; stały ląd tylko od południa. Inwestycja dość kontrowersyjna, kolejna „głęboka” zmiana (po Zalewie Czorsztyńskim) ukształtowania powierzchni z całym jej oddziaływaniem środowiskowym. Starsze wyrobiska zdążyły się już zabliźnić – zielenina opanowała brzegi. Dużo wody to i dużo ptactwa wodnego – kaczki, łabędzie, przeloty migracyjne gęsi. Widuje się też polujące wydry. Droga meandrując wśród pól, doprowadza nas do głównego wjazdu do Frydmana (ulica Kamienne Pole) i tylko … jeden „prawoskręt” do mety (ok. 9km).

Natomiast jeśli na rozjeździe postawi się na lewy kierunek, siłą rzeczy objedziemy stawy z drugiej strony, mając tym razem po lewicy koryto rzeki Białki, a stawy z przeciwnej. Trasa ta wprowadzi nas w obręb zorganizowanego ośrodka – łowiska. Jak kto potrzebuje, można popasać ewentualnie (za stosowną opłatą) zrelaksować się wędkowaniem. Podobna wygłodniałe ryby same rzucają się na haczyk. Następnie droga cały czas prowadząc wzdłuż linii lasu Łęg okalającego Białkę, przecina teren żwirowni. Tu jest minus tego wariantu. Jako że jest to czynny zakład, w dni robocze trzeba bacznie uważać na czteroosiowe „ciężarówy” przewożące urobek. Droga w czasie dni słotnych błotnista, jeśli upał – tumany kurzu. Jadąc ostrożnie dalej, docieramy do instalacji kruszarki (z prawej). Tu dochodzą jeszcze większe pojazdy (tiry z naczepami) odbierające żwir. Na szczęście od tego miejsca droga jest wyasfaltowana. Do szosy 11,5 km. Skręt w prawo w kierunku miejscowości, kończymy na 12,5 km.

Gdy jednak postanowiliśmy obejrzeć Krempachy (a warto), kontynuujemy drogą w głąb miejscowości. W centrum (5 km) ciekawy kościół parafialny z 1500 r (święty Marcin). Na pierwszy rzut oka wręcz klon frydmańskiego; tyle, że młodszy, krótszy, o wysokim dachu, zamiast miedzi kryty gontem. Posiada na wieży, czego brak we Frydmanie, ganek zwany hurdycją służący do wypatrywania zagrożenia w trudnych czasach na niespokojnym pograniczu. Drugą ciekawostką jest kolejny kościół (św. Walenty), jego powstanie związane jest z ciekawymi losami Spisza (warto zapoznać się głębiej z historią tych ziem pogranicza polsko – węgierskiego). Osiągamy linię rzeki Białki (6 km). Jeśli poprzestaniemy na tym etapie, to cofająć się 300 m, korzystamy z „prawoskrętu” (kierunkowskaz „Amfiteatr”), po nowym dywaniku asfaltowym z mnóstwem szalonych zakrętów (6,4 km boisko sportowe), dojeżdżamy do mostku (7 km), stąd możemy wracać omówionymi wyżej wariantami.

Kontynuując jednak trasę na wprost, przekraczamy most na Białce (6 km), z lewej widok na słynną Obłazową (bumerang) z Kramnicą tworzącą słynny przełom Białki. Przed nami kolejna spiska miejscowość Nowa Biała. Na 6,7 km w centrum – z lewej ciekawy  XVIII wieczny kościół (św Katarzyna Aleksandryjska), skręt w prawo – ul. Świętego Floriana wyprowadzi nas przez sympatyczną miejscowość wprost na dobrze oznakowaną ścieżkę rowerową o swojsko brzmiącym numerze 102. Pomiędzy polami, zagajnikami, no i lasem dotrzemy do miejscowości Dębno (12,3 km). Teraz oczywiście „prawoskręt” przez most na Białce (13 km) pozwoli nam wrócić do punktu wyjścia – całość około 15 km.

Na koniec, jeśli dla kogoś było cały czas za mało, czy też, jak wspomniałem na samym początku lubiących przelot wysiłkowy, polecam dalej prosto z Nowej Białej szosą do Łopusznej (10,5 km). Tam co? A jak „prawoskręt” przez Harklową, w Dębnie na rondzie … w prawo do Frydmana i mamy zrobioną (według mojej prywatnej nomenklatury) małą pętlę około 19 km. Duża opiera się o Nowy Targ. I tyle. Do następnej trasy oby równie ciekawej.

                                                                                                                                                                                                                                K-u.

 

 

FRYDMAN – SZLEMBARK – FRYDMAN

Niezobowiązująca trasa, pozwalająca zobaczyć okolicę ( w której przebywamy) niejako z lotu ptaka. Proponowane poprzednio trasy okrążały Frydman: od południa („jedynka”) i od zachodu („dwójka”) – oczywiście to tak rzec można w dużym uproszczeniu. Zatem pora na północ.

Za początek wycieczki (o km) przyjmijmy główny wylot z miejscowości, to jest ul. Kamienne Pole, w zasadzie most. Kierujemy się w prawo na miejscowość Dębno. Po około 1,2 km pojawia się most na rzece Białka. Z prawej strony mijaliśmy ciut wcześniej pole namiotowe (biwak, prąd, mała gastronomia, bieżąca woda + inne wygody). Na moście warto na moment rzucić w prawo okiem na „deltę” Białki wpadającą do Zalewu Czorsztyńskiego. Przekraczając linię rzeki, opuszczamy Spisz, przed nami ziemia podhalańska. Białka w okresie zaborów stanowiła granicę pomiędzy Galicją (nowotarszczyzna) i Węgrami (Spisz). Warto pochylić się nad ciekawą historią regionu.

Pierwszy skręt w prawo na Dębno (1,5km) doprowadzi nas do wjazdu na teren czynnej żwirowni (1,9km). Tutaj, można powiedzieć, jest dosyć ważny moment, ponieważ trzeba dokonać drobnego wyboru wariantu dalszej trasy. Jeśli nie nastawiamy się na zwiedzanie miejscowości (kościół w Dębnie klasa sama w sobie), można spróbować jechać dalej po koronie wału przeciwpowodziowego. Po 0,8 km osiągamy szosę przed mostem pod Hubą (od początku 2,7 km). Jest jedno ale … . Generalnie na terenie naszego kraju po tego typu obiektach obowiązuje zakaz przemieszczania (także tu mamy szlabany na początku i końcu oraz ciągłą barierkę ochronną od szosy). Co prawda oficjalnie nikogo nie namawiam do grzechu, ale alternatywą (do tych 800 m trawiastą ścieżką) za asfaltem jest ponad 2 km plus podjazd do linii mostu. Na korzyść tej wersji, po wyjechaniu z Dębna, jeśli komuś nie odpowiada ruchliwa szosa, można skorzystać z równoległego chodnika – prawie do samego mostu. Właściwy wariant postawiam do indywidualnego wyboru.

Jeśli decyzja padła na opcję mniej praworządną, po dojechaniu do bariery ostrożnie przekładamy rowerek na drugą stronę przy szosie. Teraz można już mknąć w kierunku mostu na rzece Dunajec (2,9 km). Podobnie i na tej przeprawie warto przystanąć na moment przy barierkach (najlepiej na środku). Jesteśmy na „balkonie” nad wlotem Dunajca do zalewu. Podążamy wzrokiem po osi (środkiem jeziora); za pasmem wapiennych skałek (Zielone Skałki pod Falsztynem) ukryty jest zamek w Niedzicy, będący niejako końcową bramą akwenu. Zalew (w dużym uproszczeniu) przypomina wydłużony prostokąt (średnio 12,5 km x 1 km) biegnący lekkim łukiem dawnym korytem Dunajca połączonego z Białką, z szeroko rozlanymi wodami na dawne wypłaszczenia doliny okolonej wzgórzami. Jako, że jest to zbiornik zaporowy, stan pojemności jest ruchomy. W zależności od różnych czynników dochodzi do 232 milionów m3. W każdym bądź razie zalew połknął około 1226 ha lądu. Największą szerokość (z tego miejsca mamy przed oczami) osiąga na wysokości Frydman – Maniowy.

Za mostem z lewej strony pojawia się „witac”, który mówi nam, że wylądowaliśmy na terenie gminy Czorsztyn z siedzibą w Maniowach (trochę to zagmatwane…). Warto zwrócić uwagę na odlotową koronę na tym „dziele sztuki”. Ważne: w tym miejscu przecinamy szosę w lewo (kierunek Szlembark – 3,1 km od początku). Przed nami „iluś’ procentowa golgota. Jak już to wielokrotnie powtarzam, nie musząc nikomu nic udowadniać – a zwłaszcza sobie, te 0,5 km z hakiem wypycham rower na luziku. Na 3,7 km pierwsze domy na Szlembarku. Dawniej puste pola uprawne chłostane wiatrem. Obecnie cywilizacja w natarciu, zabudowa trochę chaotyczna, choć domki nowe, ładne, ogródki zadbane.

Tutaj proponuję popasać dłużej na okoliczność ciekawej panoramy, która jest zasadniczą ramą tego wypadu. Jadąc bowiem dalej, będzie można zobaczyć już tylko drobne fragmenty pomiędzy coraz bardziej zwartą zabudową. Warto więc w tym miejscu zarządzić postój i rozejrzeć się po okolicy; dobrą opcją byłaby lornetka.

Jak przypuszczam dotarcie w ten punkt nie powinno było zająć zbyt dużo czasu (a i wysiłku), za to przy dobrej pogodzie rewelacyjna panorama. Dla okolicznych mieszkańców to proza dnia powszedniego.

Teraz parę moich sugestii do tego „landszaftu”. Siedzimy w „loży” mniej więcej na wysokości 600 m – czyli dobre 70 m nad korytem Dunajca, a za nim położonego Dębna Podhalańskiego. Od lewej „morze pienińskie”, za nim zza betonowego opakowania wyłania się Frydman. Ten punkt widokowy pozwala także zobaczyć, że lustro jeziora jest „grubo” powyżej miejscowości. Dalej na południe kraina polskiego Spisza w całej okazałości, od lewej nad zalewem Pieniny (te od Trzech Koron), centralnie Pieniny Spiskie z kulminacją Zoru. Dalej (w głąb planu) Zamagurze Spiskie, kolejno Magura Spiska (to już Słowacja) no i najważniejsze, najpiękniejsze Tatry (najbardziej wyraziste wczesnym rankiem).

Kontynuujemy: jadąc dalej ulicą (oczywiście nazywa się „Nad Zaporą”…) wjeżdżamy do głównej części wsi. Dawniej w minionej epoce, ta enklawa była stosunkowo trudno dostępna dla komunikacji, choć z góry można było oglądać śmigające szosą w dole PKS-y. Zabudowa zwarta. W zasadzie to dwie osady przedzielone wąwozem potoku spływającego z grzbietów Gorców. Gdy byłem tu pierwszym razem, myśl, która mi się nasunęła, była taka, że w piłkę nożną grać to tu się nie da. Jeden strzał w niewłaściwą stronę i po zawodach. Wjeżdżając do miejscowości, warto zwrócić uwagę (po prawej) na drzewo, które dosłownie wrasta w budynek mieszkalny. W centrum Szlembarku, 150 m w prawo przed kościołem, odbiega droga łącznikowa do grani głównej Gorców – do osiedla „Na Studzionki”. Po drodze oznakowany punkt widokowy (średnio).

W tym miejscu kolejna opcja do wyboru. Nasza trasa prowadzi dalej przez osadę, ale jest możliwość rozbudowy o moduł wyżej wspomniany. Jeśli jesteśmy na tak, to drapiemy się do góry (około 2,9 km) – „Na Studzionki”. Po drodze panorama na południe z coraz wyższej perspektywy, jednak cały czas ograniczona ekspansywną zabudową. Ostatni etap lasem. Docieramy do czerwonego szlaku beskidzkiego. W lewo ( w wielkim skrócie) wiedzie on w kierunku Turbacza, a z kolei w prawo celuje w Lubań. I znowuż urodzaj wariantów i modyfikacji. Tak krótko po kolei, bowiem te wszelakie rozjazdy są poza proponowaną trasą:

  1. najprościej wrócić po śladach, utrwalając sobie obrazy ze szlaku,
  2. kierunek Lubań – grubsza sprawa, no i przydałby się rower lepszy od przeciętnego „górala”,
  3. zjazd asfaltówką do doliny Ochotnicy – piękna trasa wzdłuż pasma Lubania przecinająca Gorce środkiem, potem kierunek w prawo na Krościenko, ale to także grubsza wyprawa,
  4. wariant (który bym osobiście polecił) na przełęcz Knurowską. Stosunkowo blisko choć początkowo trochę pod górkę. W kilku miejscach trochę trudny szlak, ale do przejścia z rowerem. Z przełęczy za to w nagrodę bardzo fajny zjazd szosą (6,5 km) w kierunku Knurowa. Co ważne pozwala nam ponownie wrócić do zasadniczej trasy i kontynuować dalej program podstawowy.

Jeśli decyzja padła na korzyść wariantu bez rozszerzeń jedziemy dalej drogą wzdłuż kościoła aż do dość ostrego zjazdu (wylot z miejscowości – 5,9 km od początku). Ostatnio również zjazdy (te trudniejsze) pokonuję pieszo. Można dzięki temu więcej zobaczyć a i klocki hamulcowe służą dłużej. Dzięki temu odbyłem fajną i ciekawą rozmowę z miejscowym obywatelem (przed sporządzeniem opisu staram się zawsze skonfrontować teorię z praktyką). Z tego miejsca dedykuję tej osobie opracowaną trasę… a tak bym tylko śmignął z wiatrem.

Mamy 6,4 km za sobą i jesteśmy na terasie zalewowej Dunajca z całkiem sporym osiedlem nowych domków; 7 km – mostek w miejscowości Knurów. Ważne by w tym punkcie skierować się w lewo, w kierunku mostu na rzece (7,5 km). Za przeprawą bezpośrednio zjazd w lewo (7,7 km) i tym razem popod mostem wjeżdżamy na ścieżkę rowerową. Doprowadzi nas zaroślami łęgowymi wzdłuż Dunajca do Harklowej (9 km pierwsze domy, pojawia się asfalt). Na 9,4 km skręt w lewo pozwoli nam się wbić na oznakowaną ścieżkę rowerową o numerze 104, prowadzącą z grubsza w kierunku Dębna. Docieramy do kościoła (9,5 km). Osobiście jest to mój ulubiony zabytek z tych drewnianych, gotyckich (m.in. Grywałd, Dębno, Łopuszna). Efekt całości tworzy swoisty kolaż: styl drewnianego gotyku spotyka się tu z renesansem, trochę barokiem takoż neogotykiem, a wewnątrz polichromie patronowe, a te nowe z międzywojnia wręcz zwalają z nóg bogactwem kwiatowej dekoracji. Cały ten misz – masz bardzo harmonijnie współgra.

Na 9,9 km kolejny ważny skręt w lewo. Spokojna ulica, wedle cmentarza wyprowadzi nas do obchodzącej wieś szosy (10,5 km). Ruch zawsze tu spory, więc z rozwagą po pasach dla pieszych. Wkraczamy w kolejne nowe wymuskane osiedle. Dawniej była tu tylko, na granicy lasu mała, klimatyczna osada –  coś w stylu Bullerbyn. Docieramy do podjazdu (11,2 km). Przed nami urokliwa polna droga (cały czas w ramach 104-ki) granicą lasu. Na 13 km pojawia się ponownie asfalt, przed nami Dębno. Po kolejnych 400 metrach osiągamy szosę na Frydman, w prawo wracamy do mety – startu. Całość około 16 km.

I na koniec, nie byłbym sobą, żeby nie wspomnieć, że w drodze powrotnej mijamy wylot ścieżki rowerowej nr 102, będącej elementem trasy omówionej w poprzednim tekście (wariant w odwrotnym kierunku …). To tak na wypadek jakby ktoś się za bardzo rozkręcił i czuł niedosyt.

Następny opis ponownie trasa na Krempachy. Tym razem opcja na „lewoskręt” – a ten wywiedzie nas na Dursztyn, dalej na Grandeus ponad Trybszem, po kole z powrotem do Krempach.

K-u.

Page generated in 0,220 seconds. Stats plugin by www.blog.ca